Zostawiłem kompa włączonego na noc, rano zastałem wyłączony, nie chciał się włączyć.
Próba uruchamiania wyglądała tak, przycisk power, mrugnęła dioda CPU, na chwilę zakręciły się wentylatory. Na płycie są cztery takie diody sygnalizujące boot proces (CPU, DRAM, VGA, BOOT). Mrugnęła tylko ta od CPU. Po około 2sek. samoczynnie nastąpiła ponowna próba uruchomienia, znów mrugnęła dioda CPU i zakręciły się na chwilę wentylatory. Po tym przycisk power nie reagował. Aby dokonać ponownej próby, trzeba było odłączyć zasilanie do płyty i poczekać około minutę, aby ponowić próbę.
Wyjąłem wszystkie peryferia, GPU, dyski, zostawiłem jedną kość pamięci, wyjąłem na chwilę CPU i zamontowałem go ponownie. Nic nie pomogło. Reset CMOS nic nie pomógł. Rozmontowałem komputer aby go spakować do serwisu i postanowiłem ostatecznie sprawdzić czy na pewno nie działa, podłączyłem bazowe elementy na pudełku od płyty głównej i się włączył…
No i dlaczego tak się dzieje? Dodam że próby uruchomienia trwały wielokrotnie przez około 4h. Czy mam się cieszyć że działa, czy to raczej tylko objaw tego że komp umiera…
Komputer jest nowy, 4m-ce, składa się z:
- płyta główna - gigabyte z390 designare
- cpu - core i9-9900k
- ram - G.skill RipjawsV 16GB DDR4-3000 x4
- zasilacz -Corsair HX1000i
- gpu - Radeon VII
Dodam że, komputer raczej się nie przegrzał, temperatura CPU utrzymywała się za ~43 st.C, nie robiłem też niczego co mogło by obciążyć GPU. Obudowa ma dwa wentylatory wdmuchujące powietrze z zewnątrz i jeden wydmuchujący. Wentylator zasilacza prawie w ogóle się nie kręci - kręci się tylko jak robi się ciepło…
Co robić, jak żyć?