Trudno powiedzieć, bo nie bardzo wiadomo jaka będzie inflacja. Może zarówno spaść, jak i wzrosnąć.
Patrząc na ilość padających przedsiębiorstw, zwłaszcza małych, spadnie wzrost PKB (w Polsce małe i mikro przedsiębiorstwa to aż 49% PKB). Do tego dojdą mniejsze inwestycje i problemy ze spłatą długów przez rolników „wydutkanych” przez rząd na zbożu. W tej chwili transport też już ma kłopoty. Tylko nie wiadomo, czy zobaczymy skutki w ciągu 6 miesięcy czy w dłuższym okresie. Z drugiej strony, złotówka trochę się umocni, ponieważ z powodu zmiany rządu z „burackiego”, na pro Niemiecki unia odblokowała trochę kasy (bo im Siemens pada na pysk i za tą kasę kupimy Niemieckie wiatraczki, żeby ratować Siemensa ), tak czy inaczej, złotówka z tego powodu odrobinę skoczy, co powinno odrobinę umocnić siłę nabywczą przed świętami, a tym samym przez chwilę (efekt zakupów na święta) odsunąć inflację na kilka miesięcy.
Cóż, wydaje się, że 6 miesięcy to okres, w którym najprawdopodobniej inflacja może spaść, zatem te 4% mogą być wystarczające do utrzymania wartości wkładu. 12 miesięcy, to już okres czasu, gdy do głosu mogą dojść efekty tego, o czym pisałem na początku, a jednocześnie minie górka świąteczna, więc to bardziej ryzykowne. Problem polega na tym, że mamy teraz dwie wojny, w tym jedną za miedzą, więc czynników które znienacka mogą wpłynąć na gospodarkę jest cała masa. Wystarczy, że pojawią się silne zawirowania z cenami paliw i w oka mgnieniu odbije się to na wszystkim w koło. Nasz rząd też może się rozlecieć i przyspieszone wybory mogą osłabić złotówkę. Ale raczej nie stanie się tak w ciągu 6 miesięcy. Najpierw PIS musi poudawać tworzenie rządu, potem fon Tusk musi poudawać koalicję, a potem skoczą sobie do gardeł i może się rozlecieć.
Podsumowując, 6 miesięcy wydaje się być bezpieczniejsze.