system
(system)
18 Maj 2006 15:10
#1
siemka!moja ciotka jest nauczycielką w szkole i robi pozegnanie klas gimnazjalnych i mam w związku z tym sprawe,prosił bym o rozne wierszyki albo najlpeiej jakies role ktore ciotka mogła by rozdac uczniom i zeby zrobic z tego jakies przedstawienie.krodko mowią szukam roznych materiałów na pozegnanie klas gimnazjalnych.z gory dzieki
squeet
(squeet)
18 Maj 2006 16:10
#2
Nie macie o czym dyskutować, to nie piszcie…
OT do kosza.
Jeśli sytuacja się powtórzy - temat też poleci. Już nie przesadzajmy, że skoro dział Na luzie , to z każdego tematu można robić śmietnisko…
linux 2006 - bardzo proszę poprawić tytuł i stosować rodzimą pisownię, bo również temat skasuję…
outca_t
(outca$t.)
18 Maj 2006 19:02
#3
Nie lepiej żeby ciotka zrobiła jakąs dyskotekę (ewentualne wpłaty na żarcie). Tak przyjdzie więcej ludzi. A akademia z wierszykami to nuda.
U mnie jest dyskoteka (gdzieś w początkach czerwca), a jak ostatni dzień to pewnie zwykłe rozdanie najlepszych świadectw i do domu.
system
(system)
18 Maj 2006 19:03
#4
Najlepiej jakby drugie klasy przygotowały jakiś superśmieszny kabaret
a moze im skrócic rok szkolny np. o tydzien . kazdy uczen napwno bedzie zadowolny a i ciotka nie bedzie miala problemów… i pewnie jeszcze jakis bukiecik w nagrode dostanie od swoich uczniow :lol: :lol:
Duda
(Duda)
18 Maj 2006 19:20
#6
No to wymyśliłeś teraz :roll:
Najlepiej zrobić im jakąś super extra imprezkę i wszyscy będą zadowoleni.
system
(system)
18 Maj 2006 20:00
#7
mi nie chodzi co mam ciotka zrobic tylko potrzebuje jakies wierszyków zeby zrobic jakies przedstawienie.nie chce zdnych dyskotek czy cos w tym stylu!
cece
(Centrumopowiastek)
18 Maj 2006 20:15
#8
Dobra, masz wierszyki - Miłosza Biedrzyckiego będą pasować jak ulał:
co pewien czas konduktor wsuwał głowę przez drzwi i wykrzykiwał coś, czego zupełnie nie rozumiałem choć był to w końcu język mojego dzieciństwa. chyba chodziło mu o to, czy nie dosiadł się ktoś nowy komu mógłby oglądnąć bilet – czułem się taki spo- kojny i rozluźniony, lubiłem myśleć o sobie jak o kimś kto po prostu przyjmuje krajobrazy przesuwające się za oknem w ukośnych promieniach słońca, kogo czeka wieczór, frustrujące pół godziny na wylotówce w kierunku granicy, odwrót do Mariboru, autobus nie taki w końcu strasznie drogi, noc na betonie pod nieukończonym wiaduktem. Czech który woła „oni – Brno i ja – Brno!” i cały jest radością z włosami rozwianymi w biegu do furgonetki właśnie hamującej daleko w przodzie, spacer poboczem autostrady z chwilowym znajomym – Rumunem, mówiącym tylko po węgiersku, wracającym do siebie do obozu w Traiskirchen. ząb wyłamany na orzeszku ziemnym w samochodzie młodego Austriaka, powolne oswajanie się z myślą że czas jednak istnieje i tyle, tyle rzeczy których nadejścia nie mógł nawet przeczuwać.
kończy się okres ochronny dla pokładów skały płonnej długo byłem przekonany że mówi się: skała płona chyba nikt na górnictwie inaczej tego nie wymawiał co teraz porabia Katarzyna Młynarska pewnie inaczej się nazywa zawsze wydawała się zmieszana swoją młodością i urodą wszyscy chłopcy na górnictwie się gapią błyskała srogo okularami i zadawała do domu plany kopalni szybów pochylni sztolni i innych zjeżdżalni tuszem na kalce na kuchennym stole przekleństwo! prosto z górnictwa wskoczyć na wylotówkę Kalwaria Bielsko Skoczów Cieszyn więcej się można nauczyć podróżując Cieszyn jest jeden, jak stanowczo twierdzi Zbyszek tyle, że w dwóch połówkach więc pociąg z czeskiej połówki przez Żylinę do Bratysławy nie przekraczał żadnych granic i kosztował tyle, co dwie bułki z serem nie żebym koniecznie żałował tamtych czasów mówię jak było do Austrii przechodziło się po długim moście z głową chybotliwą od nocy w pociągu pod czujnym okiem erkaemistów na wieżyczkach czechosłowacki celnik znalazł plany kopalni w zeszycie do górnictwa między wierszami które uważałem wtedy za ważniejsze od szybów i sztolni czechosłowaccy celnicy pasjami interesowali się zapisanym i zadrukowanym papierem ten typ tak miał zaczął grzebać głębiej, głębiej, sam byłem zdziwiony co tam wyciąga życie wydawało mi się nierozdzielną całością wszędzie nosiłem tę samą torbę rzeczy opadały na dno jak skorupki okrzemków sedymentowały, ulegały kompakcji i tak dalej palce celnika wypiętrzały to teraz jak jakaś orogeneza czyli ruchy górotwórcze (muszę uważać, żeby nie używać niezrozumiałych wyrazów skończyły się dwudzieste wieki i modernizmy młodzi starzy gniewni fani zrozumiałości ostrzą już osikowe ołówki) w każdym razie, jakaś ulotka z zapalczywymi i marzycielskimi hasłami podpisana przez zapalczywego Kurzyńca – (wzruszający wiersz o Marku Kurzyńcu, anarchiście, napisał Jan Riesenkampf, jakby to kogoś interesowało czasem można się dowiedzieć czegoś ciekawego z wierszy czasem można się dowiedzieć, jak się nazywał czyjś piesek) – na dobrą sprawę zapomniana w czeluściach torby poddana sedymentacji, kompakcji i cementacji wypiętrzona przez orogenezę palców celnika urasta do rozmiarów dramatycznej góry międzynarodowej antypaństwowej propagandy celnik zaczyna latać z nią jak kot z pęcherzem po innych celniczkach i celnikach którzy starają się go omijać jak mogą a jeden mówi: co chcesz? to je z Polska, tam je to teraz normalne była już połowa jesieni za niecałe trzy tygodnie miała się spełnić aliteracja: Havel na Hrad niby nikt nie wiedział, ale wszyscy przeczuwali w końcu po dwóch godzinach przychodzi jakiś i mówi żebym spadał, ale to już co dalej? pewnie pobocza autostrady A4 do Wiednia i A2 dalej na południe ale chodzi o to, co dalej z tą historią? jaki jest jej morał? jak kończy się okres ochronny dla pokładów skały płonej? ba, gdybym wiedział pewnie bym i powiedział.
oka opatrzności rozebrane do rosołu? podłożyć cerę kawałkiem pończochy, aleksandryjskość (uznawaliśmy za dekadencję) czyli dopisywanie do żyłek na liściach: drzewiasta delta strużek krwi na skroni, o, o! to jest coś! a takie? nic nie znaczy. z biegiem czasu być może ukaże się nowa prostota w punkcie zbiegu przewodów tramwajowych. być może ukaże się feeria barw i dźwięków w szprychach rowerowych. będzie mówił tak, jak było. tak, jak będzie. we śnie ślędzie, sałatka ślędziowa. być morze. być równina. być chmury „dobrze zdefiniowane”, dobrze poniżej wręgów nieba. być żółte szafki w kuchni, popękana wylewka, od której zaczęło się wszelkie nieszczęście. dlatego, że odspojona, wygarbiona, nie obstukana w porę obcasem. na nią dopiero zamakające legary, szloch kobiet, obudowana nie w porę obcesem niepewność mężczyzn. nie na miejscu, nie na miejscu, niejasna opowieść. być może kiedyś będzie mogło się powieść.