Witajcie, pierwsze oznaki, że coś się może dziać, router TP-Link WDR-4300 dał jakieś pół roku temu - był problem z restartem - internet nie wstawał. Ale, że było późno, i nie miałem widoku na jego diody uznałem, że to wina isp. Na drugi dzień wyłączyłem go, włączyłem ponownie i wstał jak gdyby nigdy nic. Działał tak kolejnych kilka miesięcy aż do wczoraj, kiedy wykonałem restart z powodu ponownych problemów z internetem (jak się później okazało z powodu problemu po stronie isp, czyli nie routera).
No i zaczęło się. Router po włączeniu mrugnie wszystkimi diodami, po czym świeci się tylko power. Twardy reset 3x30 funkcjonuje, bo router mrugnął diodami, a dalej to samo - tylko dioda power (ew. jak wepnę pod któryś port lan laptopa dioda portu mruga).
Sprawdziłem na innym mocniejszym zasilaczu. Nic. Rozebrałem, sądziłem że może po tylu latach pracy jakiś kondensator wylał, ale nie… Złożyłem i… ruszył! Działa normalnie z dobrą godzinę, wpisałem mu ustawienia sieciowe, restart programowy. I znów trup. Wyłączyłem - włączyłem ruszył.
Taką ciuciubabkę przećwiczyłem jeszcze kilka razy. Router w międzyczasie nie traci ustawień, jak ruszy to działa, aż do następnego restartu.
Próbowałem podczas załączania dociskać chipy na płycie podejrzewając „zimny lut”, ale właściwie nic nie wykryłem. W dodatku nic się nie grzeje, oprogramowanie jest i było zawsze fabryczne.
Ktoś, coś? Mnie się pomysły skończyły.