Za mną już dwie wymiany dysku w laptopie a na poniedziałek szykuje się kolejna.
Za pierwszym razem od nowości laptop wytrzymał prawie dwa lata (!) Pracować odechciało mu się już pod koniec wakacji, przełom sierpień/wrzesień, trafił na serwis, wymieniono dysk.
Wytrzymał po wymianie około trzech miesięcy i dysk znów umarł w okolicach grudnia, znów oddany na serwis.
Zasugerowałem panom w serwisie, że może być to problem z napięciem na płycie głównej, przez co dyski się palą… ci mnie wyśmiali… W końcu wymiana płyty głównej w tym modelu przekracza jego wartość.
Sprzęt odebrałem 21 grudnia a 23 już padł dysk! Wywaliło blue screen podczas przeglądania internetu. Laptop się ni uruchamia, nic nie rusza. Uruchomiłem przy pomocy Hirens Boot CD, w MiniXP przeskanowałem dysk Victorią. Sami zobaczcie co wyszło:
Rzekomo nowy dysk a posiada ponad 1200 sektorów niemożliwych do odczytania. Systemu nie da się odpalić, nawet zainstalować na nowo. Masa ■■■■■ół, błędów i wszelakiego zła.
Chciałbym się zapytać czy nie wyjdę na durnia, jeśli teraz zarządam wymiany sprzętu na nowy. Jak myślicie?
No cóż, tego się już chyba nie dowiemy, bo dysk chyba wyciągnął kopyta. Brak jakiejkolwiek komunikacji, wykrywa go w biosie, ale nic ponadto.
Udało się jakoś uruchomić dysk, ilość przepracowanych godzin w SMART wynosi 72. Co ciekawe mam ponad 16k bad sektorów!!! Informatykiem nie jestem, ale to chyba nie jest normalne
No cóż, ciężko jednoznacznie stwierdzić o co tutaj chodzi. Nowy dysk pada po trzech dniach, problemy z wyświetlaniem obrazu i pamięcią ram, stawiałbym, że to wina płyty głównej…
Nie wiem czy mnie zrozumiałeś kolego, wymienią mi dysk i znowu się spali po trzech dniach? Dajcie spokój, odbieram laptopa 21 grudnia a w wigilię już pada dysk…