HotZlot 2014 - wątek ogólny

 

Wczoraj wyjątkowo zacząłem bieg o 21:15 (zwykle robię to znacznie wcześniej) i okazało się że to idealna godzina, aby spotkać sporo biegacz/ek i to na głównej dróżce, a właściwie ścieżce rowerowej :slight_smile:

Niestety biegaczki to istoty bardzo wrażliwe na wahania temperatury i pory ich występowania nie są jednoznaczne, a bardziej zależne od aury :slight_smile: Choć kiedyś zdarzyło mi się spotkać jedną, gdy biegłem w deszczu :slight_smile:

Tak był HP, a teraz jest poprawnie politycznie, czyli Winston Ch. :slight_smile:

Dziękuję za info

 

Jeśli masz gdzie biegać, to Ci szczerze zazdroszczę. Ja, mimo że mieszkam na wsi, najzwyczajniej w świecie boję się biegać po polach i bezdrożach, a nawet po samej wsi, bo grasują tutaj watahy zdziczałych psów. O ile jeden taki pies nie byłby takim dużym zagrożeniem, to jednak 3-4 takie bydlaki to coś, czego nie życzyłbym nikomu.

Ot, uroki wsi.

@neXt___

Cóż, sytuacja nie do pozazdroszczenia. Nie ma nic gorszego, jak banda ujadających kundli, gdy już się z sił opada. Na wszelki wypadek mam przy sobie mały gaz pieprzowy, ale prawdę powiedziawszy powinien nim dostać właściciel psów, które wyskakują z posesji z otwartą bramą. Mam na trasie takie jedno miejsce i kiedyś skończy mi się cierpliwość. Nie chodzi już o mnie, bo albo poczęstuję je gazem, albo jakoś inaczej sobie poradzę. Problem polega na tym, że moja trasą chodzą dzieci do szkoły, starsze osoby na spacery, matki z dziećmi w wózkach.

Ujadających to pół biedy, gorzej jak są agresywne wobec ludzi. Ludzie to nieodpowiedzialni idioci, biorą psy jako zabawki, potem wyrzucają je gdzieś na polach/lasach, a one dziczeją i atakują ludzi. Takie miejsce, o którym mówisz, mam zaraz obok mojego domu - musiałem przechodzić tamtędy każdego dnia, gdy szedłem na autobus. Właścicielka puszczała psa luzem, na ulicę, a pies do najmniejszych nie należy. Atakuje ludzi, zdarzały się już poważne pogryzienia. Jeden telefon na policję, drugi, trzeci, potem do gminy. I co? I nic, nic sobie z tego nie robią, a wszystko trwa już od kilku lat.

Opolszczyzna to straszne miejsce.

@neXt___

Oczywiście miałem na myśli atakujące psy, a nie ujadające :slight_smile: Taka ignorancja na zgłoszenia, o jakiej piszesz to w naszym kraju norma. Oczywiście gdy stanie się coś poważnego, to winnych nie będzie.

 

Ja jeżdżę rowerkiem często po okolicznych wsiach … Wiem o czym piszesz :confused:

Jak dla mnie nie musi być bydlak…

W dzieciństwie niestety miałam niefajną przygodę i pogryzły mnie takie kundelki nieduże, gdy ze szkoły wracałam:/

 

Ale rowerkiem i tak kocham jeździć :smiley:

Do listy partnerów dołączyła firma IQ Publishing

Ooo, rowery to coś dla mnie :slight_smile: Uwielbiam nakręcać kilometry na rowerze, niestety zwykle od końca kwietnia do połowy lipca nawet nie próbuję trenować, bo alergia na pyłki traw mnie męczy i nawet bez wysiłku mój oddech wieczorami potrafi przypominać piszczałkę :expressionless:

@wiosenka83, rower to jeszcze pół biedy - większe szanse na ucieczkę, podczas biegu jest trudniej, bo taki pies potrafi szybko biegnąć, a człowiek zazwyczaj ma tylko dwie nogi.

Lepiej pies niż kogut. Mnie kiedyś taki pogonił, jak z podstawówki wracałem, bo kopnąłem sobie kamień i “przypadkowo” trafił w szalonego koguta, który uznał to za ujmę na honorze i postanowił dać mi do wiwatu :stuck_out_tongue_winking_eye:

 

Ja również lubię jeździć na rowerze, zwłaszcza po Czechach, bo widoki tam mam cudne, ale rower od ponad roku leży w kawałkach w garażu - nie przeżył jednej z prób “napraw”.

To mój w takim razie jest wytrzymalszy. Po ostatnim wypadku śladu nie ma (ja po 2 miesiącach już też nie:))

Ja też alergik na trawy i zboża :wink: Ale leki działają :wink:

 

Oj w weekend trzeba śmignąć :slight_smile: Oby bez “ucieczek” :wink:

 

Ja już się boję brać leki na alergię, bo generalnie to od nich się nabawiłem tej alergii na trawy (choć to pewnie była pierwsza generacja a teraz niby mamy trzecią)  :smiley: Teraz łykam tylko feksofenadynę na poskromienie histaminy. Szczerze mówiąc chętnie bym śmignął na zlot na rowerze, akurat do hotelu mam 120 km - tyle ile wynosi mój aktualny rekord przejazdu w ciągu jednego dnia, choć nie ciągle pod górę, jak tutaj by było :slight_smile:

 

Mój 75km … w pół dnia… ale jakoś nie mam ochoty go bić :smiley:

 

Też kiedyś na rowerze pyknąłem traskę 120km i byłem mniej wykończony, niż w przypadku trasy 60km, na którą to zabrałem za mało wody, żadnej kasy, nic do przegryzienia, w upalny dzień. Na ostatnich 10km miałem ochotę wyrwać buraka cukrowego z pola, oskrobać go o przydrożne drzewo i pożreć razem z liśćmi. Resztą sił dotarłem do domu, na miejscu nie wiedziałem czy chce mi się jeść, pić czy spać. Pamiętam że ugryzłem kawałek ciasta, popiłem kompotem i nie dotarłem już na łóżko, tylko zatrzymałem się na dywanie w swoim pokoju - na jakieś 4 godziny. Co jak co, ale woda to podstawa, a najlepiej z dodatkiem cytryny i miodu.

Zgodzę się z tobą całkowicie, woda + miód+ cytryna mieszanka pychaa i lepsza od jakiś tygrysów, blacków i powerade’ów :wink:

 

Dokładnie, to kwestia przełamania się. Te 120 km przejechałem na bułce, wodzie i chyba dwóch jogurtach do picia, bo i tak już ciągnąłem pewnie głównie na własnym tłuszczyku, a ten piecyk jak się rozpali, to grzeje nieziemsko i człowiek jakby zapomina o zmęczeniu (choć adrenalina i dopamina uwolnione od wysiłku też robią swoje)  :smiley:

Ooo to sporo. Ja mam za sobą nie tak dawno temu 76 km, tez bez niczego - ani wody, ani jedzenia, ani grosza, ani nawet dokumentów… Spontan. Nie było jednak źle, nawet powiem, że całkiem ok. Gorzej za to jakiś czas temu 56 km z dużą ilością sporych wzniesień. Dobry asfalt niewiele dał, kilka km przed domem musiałem się zatrzymać i położyć się na chwilę na ziemi gdzieś pomiędzy dwoma wioseczkami… W tym miesiącu póki co bez dłuższych tras, ale chyba będzie w końcu przebite 400 km per miech. Dla jednych to nic, dla mnie wyczyn. Rok temu umierałem tydzień po trasie 5 km :smiley: Zresztą kto był na zlocie to może pamiętać takiego dosyć sporego kolesia…

Hm… To może Tour de Zlot? :smiley:

Dla mnie najgorsze są te takie niby równiny, na których czuć jednostajny opór na napędzie przez kilkanaście albo kilkadziesiąt kilometrów (a wydaje się, że jest płasko) bez przerwy i końca nie widać. Człowiek jak potem dojedzie do góry, pod którą można podjechać, to aż radość go bierze, że przynajmniej widzi z czym walczy :smiley:

Skoro temat o rowerowych wycieczkach, możecie polecić jakiś przywoity rower dla amatora, przede wszystkim wytrzymały i nie za ciężki i byle był lepszy od marketowych rowerów (chyba, że ktoś z was taki ma i chwali sobie). Jakie i za ile kupione maszyny Wy macie?

 

A się uśmiałem z tym burakiem :stuck_out_tongue: