Wczoraj wyjątkowo zacząłem bieg o 21:15 (zwykle robię to znacznie wcześniej) i okazało się że to idealna godzina, aby spotkać sporo biegacz/ek i to na głównej dróżce, a właściwie ścieżce rowerowej
Niestety biegaczki to istoty bardzo wrażliwe na wahania temperatury i pory ich występowania nie są jednoznaczne, a bardziej zależne od aury Choć kiedyś zdarzyło mi się spotkać jedną, gdy biegłem w deszczu
Jeśli masz gdzie biegać, to Ci szczerze zazdroszczę. Ja, mimo że mieszkam na wsi, najzwyczajniej w świecie boję się biegać po polach i bezdrożach, a nawet po samej wsi, bo grasują tutaj watahy zdziczałych psów. O ile jeden taki pies nie byłby takim dużym zagrożeniem, to jednak 3-4 takie bydlaki to coś, czego nie życzyłbym nikomu.
Cóż, sytuacja nie do pozazdroszczenia. Nie ma nic gorszego, jak banda ujadających kundli, gdy już się z sił opada. Na wszelki wypadek mam przy sobie mały gaz pieprzowy, ale prawdę powiedziawszy powinien nim dostać właściciel psów, które wyskakują z posesji z otwartą bramą. Mam na trasie takie jedno miejsce i kiedyś skończy mi się cierpliwość. Nie chodzi już o mnie, bo albo poczęstuję je gazem, albo jakoś inaczej sobie poradzę. Problem polega na tym, że moja trasą chodzą dzieci do szkoły, starsze osoby na spacery, matki z dziećmi w wózkach.
Ujadających to pół biedy, gorzej jak są agresywne wobec ludzi. Ludzie to nieodpowiedzialni idioci, biorą psy jako zabawki, potem wyrzucają je gdzieś na polach/lasach, a one dziczeją i atakują ludzi. Takie miejsce, o którym mówisz, mam zaraz obok mojego domu - musiałem przechodzić tamtędy każdego dnia, gdy szedłem na autobus. Właścicielka puszczała psa luzem, na ulicę, a pies do najmniejszych nie należy. Atakuje ludzi, zdarzały się już poważne pogryzienia. Jeden telefon na policję, drugi, trzeci, potem do gminy. I co? I nic, nic sobie z tego nie robią, a wszystko trwa już od kilku lat.
Oczywiście miałem na myśli atakujące psy, a nie ujadające Taka ignorancja na zgłoszenia, o jakiej piszesz to w naszym kraju norma. Oczywiście gdy stanie się coś poważnego, to winnych nie będzie.
Ooo, rowery to coś dla mnie Uwielbiam nakręcać kilometry na rowerze, niestety zwykle od końca kwietnia do połowy lipca nawet nie próbuję trenować, bo alergia na pyłki traw mnie męczy i nawet bez wysiłku mój oddech wieczorami potrafi przypominać piszczałkę
@wiosenka83, rower to jeszcze pół biedy - większe szanse na ucieczkę, podczas biegu jest trudniej, bo taki pies potrafi szybko biegnąć, a człowiek zazwyczaj ma tylko dwie nogi.
Lepiej pies niż kogut. Mnie kiedyś taki pogonił, jak z podstawówki wracałem, bo kopnąłem sobie kamień i “przypadkowo” trafił w szalonego koguta, który uznał to za ujmę na honorze i postanowił dać mi do wiwatu
Ja również lubię jeździć na rowerze, zwłaszcza po Czechach, bo widoki tam mam cudne, ale rower od ponad roku leży w kawałkach w garażu - nie przeżył jednej z prób “napraw”.
Ja już się boję brać leki na alergię, bo generalnie to od nich się nabawiłem tej alergii na trawy (choć to pewnie była pierwsza generacja a teraz niby mamy trzecią) Teraz łykam tylko feksofenadynę na poskromienie histaminy. Szczerze mówiąc chętnie bym śmignął na zlot na rowerze, akurat do hotelu mam 120 km - tyle ile wynosi mój aktualny rekord przejazdu w ciągu jednego dnia, choć nie ciągle pod górę, jak tutaj by było
Też kiedyś na rowerze pyknąłem traskę 120km i byłem mniej wykończony, niż w przypadku trasy 60km, na którą to zabrałem za mało wody, żadnej kasy, nic do przegryzienia, w upalny dzień. Na ostatnich 10km miałem ochotę wyrwać buraka cukrowego z pola, oskrobać go o przydrożne drzewo i pożreć razem z liśćmi. Resztą sił dotarłem do domu, na miejscu nie wiedziałem czy chce mi się jeść, pić czy spać. Pamiętam że ugryzłem kawałek ciasta, popiłem kompotem i nie dotarłem już na łóżko, tylko zatrzymałem się na dywanie w swoim pokoju - na jakieś 4 godziny. Co jak co, ale woda to podstawa, a najlepiej z dodatkiem cytryny i miodu.
Dokładnie, to kwestia przełamania się. Te 120 km przejechałem na bułce, wodzie i chyba dwóch jogurtach do picia, bo i tak już ciągnąłem pewnie głównie na własnym tłuszczyku, a ten piecyk jak się rozpali, to grzeje nieziemsko i człowiek jakby zapomina o zmęczeniu (choć adrenalina i dopamina uwolnione od wysiłku też robią swoje)
Ooo to sporo. Ja mam za sobą nie tak dawno temu 76 km, tez bez niczego - ani wody, ani jedzenia, ani grosza, ani nawet dokumentów… Spontan. Nie było jednak źle, nawet powiem, że całkiem ok. Gorzej za to jakiś czas temu 56 km z dużą ilością sporych wzniesień. Dobry asfalt niewiele dał, kilka km przed domem musiałem się zatrzymać i położyć się na chwilę na ziemi gdzieś pomiędzy dwoma wioseczkami… W tym miesiącu póki co bez dłuższych tras, ale chyba będzie w końcu przebite 400 km per miech. Dla jednych to nic, dla mnie wyczyn. Rok temu umierałem tydzień po trasie 5 km Zresztą kto był na zlocie to może pamiętać takiego dosyć sporego kolesia…
Dla mnie najgorsze są te takie niby równiny, na których czuć jednostajny opór na napędzie przez kilkanaście albo kilkadziesiąt kilometrów (a wydaje się, że jest płasko) bez przerwy i końca nie widać. Człowiek jak potem dojedzie do góry, pod którą można podjechać, to aż radość go bierze, że przynajmniej widzi z czym walczy
Skoro temat o rowerowych wycieczkach, możecie polecić jakiś przywoity rower dla amatora, przede wszystkim wytrzymały i nie za ciężki i byle był lepszy od marketowych rowerów (chyba, że ktoś z was taki ma i chwali sobie). Jakie i za ile kupione maszyny Wy macie?