“Wybieg dla psów”, to po prostu miejsce, parczek czy skwer, gdzie nikt nie będzie miał za złe, że się psa puściło luzem. Takie, w którym będzie mógł się pobawić z innymi psami nie wywołując paniki osób, które widząc dwa czy trzy biegnące razem zwierzaki, zaraz uznają, że te psy chcą kogoś zagryźć. Koszt, to parę tabliczek ostrzegawczych (żeby przechodnie wiedzieli, gdzie wchodzą) i ew. kawałek ogrodzenia, jeżeli w pobliżu jest ruchliwa ulica. Może być żywopłot. Znacznie większe sumy są marnotrawione na znacznie mniej potrzebne rzeczy.
Bo takie miejsca są potrzebne, i podejście w stylu “niech się właściciel martwi” nie rozwiąże sprawy. Nikt nie staje się cudotwórcą tylko dlatego, że ma psa. Jeżeli zwierzak nie może pobiegać w zgodzie z lokalnymi przepisami (choć nie są one wiele warte), to jeden człowiek wysili się i zabierze go za miasto, a drugi puści koło domu - w dzień albo na noc. Bo na przykład ma grypę, i nie starczy mu siły na długie łażenie. Pewnie, że nie powinien, ale jaki ma wybór?
Zapobieganie problemom zawsze jest tańsze, niż radzenie sobie z ich skutkami, na dłuższą metę to by się wszystkim opłaciło . I nie chodzi mi o “problem”, polegający na stwarzaniu zagrożenia, bo właściciele psów naprawdę nie są tak bezmyślni, żeby wypuszczać bez kontroli potwory, ktore tylko czyhają, żeby kogoś zagryźć. Tak się tylko wydaje ludziom, którym kiedyś wmówiono, że psy są z natury złe, i nigdy nie pofatygowali się, żeby sprawdzić, jak jest naprawdę.