Pierwszy samochód (w cenie od 5 do 8 tysięcy)

I ile kosztuje naprawa? :slight_smile: 150 zł. Relatywnie niewiele, to nawet nie 1 zbiornik paliwa przy innych problemach w wielu modelach i u innych producentów. Wolałbym to niż nadmierne zużycie oleju czy problemy np. z układem paliwowym który często gęsto jest zwyczajnie drogi, nawet jak użyjemy zamienników (ot, choćby zawór EGR, pompy paliwa, koła dwumasowe itd). Fakt jest taki, że każdy samochód po zakończeniu okresu gwarancji prędzej czy później będzie łapać usterki. Zwracam też uwagę na to, że mowa tu o pierwszym samochodzie w budżecie do 8000 zł. Nie ma cudów, będzie rdza, będą problemy i wydatki. Często to już kwestia szczęścia, bo choćby uszkodzenie skrzyni czy koniec sprzęgła (nowy kierowca!) może nas spotkać zupełnie niespodziewanie a jest gigantycznym wydatkiem w skali takiego samochodu, już nawet nie ze względu na same części co na robociznę która stanowi wówczas większą część kosztów.

@roobal @hindus

Które najmniej gniją? Da się coś znaleźć czy to zależy od marki, rocznika, sposobu eksploatacji itp?

Osobiście mam doświadczenie że Golfy +8 lat wystawione na dwór szybko łapią rdzę w progach, w okolicach błotników, ale z tego co tu się pisze, to inne też łapią.

Wszystkie gniją, zwłaszcza jak są intensywnie eksploatowane i ogniska korozji nie są adresowane na bieżąco. Mniej będą gnić auta ocynkowane, ale jeśli dojdzie do uszkodzenia (stłuczka, głębokie zarysowanie) to ocynk też będzie zdarty.

Generalnie elementy wymienne (drzwi, klapa, maska) to jest pikuś bo je łatwo zdjąć, wypiaskować, pomalować i są jak nowe. Problem jest z progami (bo to element konstrukcyjny i decydujący o bezpieczeństwie), a progi są mocno narażone na warunki zewnętrzne, bo to po nich często sypie się piasek spod kół, to po nich chlapie solanka zimą. Mniejszy, ale też istotny problem jest z nadkolami - żeby je naprawić potrzeba wspawać reparaturki, nie zawsze są dostępne, czasem blacharz musi rzeźbić z arkusza na wymiar i im bardziej skomplikowany kształt tym gorzej to wychodzi (lub tym więcej pracy wymaga = więcej kosztuje).

Problem się zaczyna, jak cena naprawy zaczyna przekraczać wartość samochodu. Taką sytuację mieliśmy z Yarisem. Diagnosta nam uwalił przegląd za zgnite progi. Auto w pełni sprawne, tylko ta korozja, więc pojechałem do blacharza. Koszt naprawy = 3000 zł = wartość samochodu, plus minus.
Ostatecznie pojechaliśmy do innego zakładu który dopiero co się otworzył, prowadził go młody chłopaczek. Umówiliśmy się na 1000 zł (1/3 wartości auta!) ale zrobił jak trzeba. I Yaris jeździ i ma się świetnie od tamtej naprawy już drugi rok. Wartość użytkowa jest nie do przecenienia, ale każda głupia naprawa i się człowiek zastanawia „czy jeszcze warto”. Przy starym aucie wielokrotnie odpowiedź brzmi „nie warto” więc taki rdzewiejący wóz jedzie aż się rozpadnie albo aż diagnosta stwierdzi, że już wystarczy i odmawia przeglądu a samochód ostatecznie ląduje na złomowcu. Dlatego jak chcemy sobie jeszcze naszym samochodem pojeździć, nie dolega mu inna poważna awaria (typu - przedmuchy z silnika, ogólny kiepski stan pojazdu) to lepiej wyłożyć pieniądze i naprawić. A w innym wypadku po prostu jeździć aż padnie.

Naprawa może i niedroga, ale znalezienie mechanika co skutecznie to naprawi już tak. Dopiero 6 mechanik naprawił to skutecznie.

Każdy zna problem, każdy mówi, że to norma w tych samochodach, ale tylko jeden potrafił to naprawić.

Widzisz, zaufany mechanik to jest druga, bardzo ważna sprawa - zwłaszcza przy starszym samochodzie. To w końcu na podstawie jego opinii akceptujemy różne sposoby naprawy. Niektóre elementy można i warto naprawiać, inne lepiej wymienić, ale wystarczy zamiennik, inne muszą być wyłącznie w oryginalne bo np. zamienniki powodują błędy. A różnica w kosztach to wielokrotnie setki i więcej złotych.
Jak się trafi na wymieniacza, to można i pół samochodu wymienić, a usterka nie zostanie naprawiona. Pamiętam, jak wspomniana w wątku Astra miała usterkę klimatyzacji, podjechaliśmy do serwisu sygnującego się logiem Boscha. 2 tygodnie czekania aż się łaskawie zajęli autem. W końcu diagnoza - uszkodzony moduł sterujący, naprawa ponad 1000 zł (wymiana na nowy) ale oni nie mają możliwości takich zamówić bo to tylko serwis. Oczywiście za diagnozę skasowali 200 zł. Po odebraniu od nich samochodu, kontrolka na desce rozdzielczej, błąd. Powrót do nich, reklamacja, kolejne 2 dni czekania, samochód odebrany, bez kontrolki :slight_smile: Dwa dni później stojąc w korku zaczęło dziwnie pachnieć. Wskazówka temperatury na czerwonym polu, więc szybka akcja - ogrzewanie na full, nawiew na full, okna otwarte. Udało się schłodzić silnik. Tym razem olaliśmy partacza z Boscha i pojechaliśmy do ASO Opla.

Co się okazało? Przede wszystkim nie moduł uszkodzony tylko wiązka dochodząca do niego była luźna. Widoczne były ślady prób naprawy modułu. Pojawienie się kontrolki błędu było natomiast rezultatem gmerania przy module, a naprawa przez „fachowców od klimatyzacji” została zrealizowana przez… odłączenie wiązki od chłodnicy klimatyzacji. Nie przewidzieli chyba jednak tego, że zasilało to też chłodnicę cieczy silnika i w rezultacie wentylator główny w ogóle się nie włączał.
Takie przygody :slight_smile: ASO poprawiło wiązkę, moduł okazał się do naprawienia, ostatecznie wszystko skończyło się dobrze. Ale to też ważny argument kiedy wybieramy jakieś auto - czy mamy polecany warsztat który będzie w stanie dobrze się nim zająć.

1 polubienie

Nie ma reguły na nic. Kiedyś zachciało mi się Renault Laguny kombi /jeszcze I po liftingu/
1,6i, 120 czy 130 KM, mi tam wystarcza.
Jaki był pisk
-nie kupuj francuza, laguny, po deszczu elektryka padnie, z warsztatu nie będziesz wychodził itp.
Kupiłem 5 -letniego zadbanego i przez następne 5 lat tylko wydech naprawiałem i sworzeń wahacza/polskie krawężniki/
zero rdzy. I wszystko elektryczne, gadający komputer, klima.
Ale poszedłem kupować z panem Zbyszkiem-mechanikiem. 2 godziny męczył sprzedawcę. lakier mierzył i tam swoje czary odprawiał na laptopie.
Pamiętam, że jeszcze dobrze go sprzedałem
A tak na marginesie -wtyczka do komputera za popielniczką :slight_smile:

Czyli z tego co piszecie, w aucie używanym liczy się jak o niego dbał poprzedni właściciel. Jaką miał świadomość problemów z rdzą, gniciem, czy im zapobiegał czy nie.

Jednym słowem eksploatacja, eksploatacja i po trzecie eksploatacja. No i bez pana Zbyszka się nie obejdzie :grinning:

Czy Pan Zbyszek jest potrzebny, może dla wielu tak, ja kupowałem bez pana Zbyszka samochody i nie narzekam. Najważniejszą częśćią samochodu i tak jest silnik, co z tego że blacha jest okej i cała reszta, gdy silnik jest zajechany. Oczywiście pod względem rdzewienia, bo czy samochód był bity czy nie, to można samemu sprawdzić.

Ja miałem samochody, w których regulanie wymieniam częsci, gdy słyszę, że coś piszczy czy zgrzyta. W jednym wymieniłem przewody hamulcowe, układ wydechu, tarcze hamulcowe, poduszki Mcpersona, sprężyny, sprzęgło itp. W drugim rozrząd 2 razy w ciągu 2 lat (pierwszy raz po zakupie, drugi, po mechanik włożył jakieś gówno co się rozleciało, całe szczęscie silnik nie ucierpiał). Tarcze i klocki hamulcowe, w przyszłym tygodniu wymieniam utrzymanie baku. Generalnie wyimana części, które zwyczajnie się zużywają. Raz tylko silnik remontowałem, ale to akurat moje osobiste niedopatrzenie - cóż człowiek uczy się na błędach.

I tak i nie, bo uszkodzony silnik możesz wymienić (opłacalność tego rozwiązania to druga sprawa) a jak blacha z każdej strony podjedzona to naprawa będzie prawdopodobnie nieopłacalna ponieważ wymaga ogromu pracy blacharsko lakierniczej

jakie tarcze jakie klocki? serio nie dotykałem tematu.
A pan Zbyszek jest właśnie po to.

Nie wiem czy wiesz, ale części się zużywają. W dwóch samochodach wymieniałem klocki, tarcze, przewody hamulcowe, w jednym nawet sprzęgło, w jednym rozrząd i to nawet dwa razy (dali jakieś badziewie fo po 2 latach o mało silnika mi nie rozjeebalo). Części się zużywają, normalne i nie mówię tu o wymianach zaraz po zakupie, ale o wymianach po kilku latach eksploatacji przeze mnie. Mam nadzieję, że wyjaśniłem wszystko jasno.

Co do pana Zbyszka, osobiście nie mam takiej możliwości, a jesli ktoś ma Cię zrobić w chooja i tak Cię zrobi, ale od tego są już sądy, a nie pan Zbyszek, którego też sprzedawca może zrobić w ciula (zbyszkowi i tak wisi co kupisz, ważne, że płacisz za poswiecony czas).

Sądy to czas i koszty i utrata wartości auta które z usterką stoi u mechanika. O ile szkoda nie jest na 30k+ to się nie opłaca iść do sądu.
A Zbyszkowi zależy żeby było jak mówi bo jest szansa że go weźmisz do innego auta jak będzie kupować znajomy / rodzinka. Dla niego to stówka - dwie za godzinkę roboty. Ja zamiast Pana Zbyszka jednak wolę aso. Bardziej obiektywne i najczęściej zawyża wartość i skalę napraw. To ułatwia zbicie z ceny. Nie wszystko wyłapie się jak auto stoi na ziemi, trzeba czasem je podnieść czy podłączyć komputer

To autko kojarzy mi się z wózkiem dla dziecka z dachem i szybami image
:joy: :joy:

Jak pisałem, nie zawsze ma się taką możliwość.

Co do mechaników, przypomniała mi się jedna sytuacja. Nie wiem czy są tak leniwi czy zarobieni, ale miałem raz czujnik prędkościomierza do wymiany, sprawa na 2 minuty - wykręcić i wkręcić. Dwóch podobno szukało u producenta, na szrotach i „panie, nigdzie nie ma”. Pięć minut na allegro i znalezione. Najlepsze jest to, że czujnik kupiony w sklepie z Warszawy, a sam czujnik produkowany jest w fabryce 20km od mojej miejscowości.

Coś Ty się tak uparł na ten prędkościomierz, co? Mam corsę z przebiegiem 288 tyś i działa. Zresztą pierwsze słyszę o takim problemie w tych autach. Po za tym bez tego da się jeździć. W tym przedziale cenowym kupuje się auta, które są w miarę zdrowe, nie składane z kilku aut i takie do których nie trzeba włożyć fortuny żeby jeździły.

Ten problem akurat nie dotyczył Corsy i nie wiem czy wiesz, ale Corsa nie ma czujnika prędkościomierza.

To była poprostu anegdoda, która przypomniała mi się, gdy sam kupowałem swój pierwszy samochód.

Co do przebiegu, jeżdżę Corsami, służbowymi, co mają grubo ponad 500k km. I chyba miałeś na myśli tys. nie tyś. :wink:

Kto powiedział, że się nie da? Jednak jazda na czuja jest upierdliwa, no ale co kto lubi.

Potem nie dziwią mnie tacy wariaci na drodze. Gdy słyszę, że według obrotów silnika jechał tyle i tyle. Raz kolega latał Alfą, też coś miał z prędkościomierzem. Sugerował się obrotami silnika, jechałem za nim jak zapytał „ile jechalem?” Ja mu na to „jakieś 180, ja miałem 120 i byłeś daleko przede mną”, a on na to „o kruca, bylem pewny, że kolo 100 jadę”.

No albo-albo. :wink: Albo on jechał wolniej, niż 120, albo Ty szybciej jak 180, bo inaczej nie da się doganiać. :wink:
Ale nie piszę tego, by dać znać, że wychwyciłem błąd logiczny, bo każdemu się zdarza coś dziwnego napisać, ale dlatego że zwróciłeś uwagę na ważny problem. Ludzie jeżdżą zdecydowanie za szybko, nie patrzą na prędkościomierz, a potem… tu różne scenariusze są dostępne. Od zdziwienia, poprzez mandat, zatrzymanie uprawnień, po kolizję i wypadek.
Wiem, że to trochę OT odnośnie głównego wątku, niemniej mając „pierwsze auto” i nie mając obycia na drodze, można się naprawdę zdziwić. Auto 60 KM bez problemu osiąga ok. 160 km/h, czyli i tak znacznie więcej, niż można w Polsce jeździć. Za to auto za 5 tys. może hamować znacznie gorzej, niż takie za 50 czy 150 tys. I na ten aspekt też chciałem zwrócić uwagę, czyli w skrócie: „jedź bezpieczne”.
Auto to tylko narzędzie, a zdrowie i życie ma się jedno.

EDIT: widzę, że sam szybko poprawiłeś post. :slight_smile:

1 polubienie

Oj ta, oj tam. Ja w 2004 pierwszy „wózek” mialem Cinquecento „900” na gaźniku i z LPG. Jak z górki potrafił 140 na gazie ciągnąć, pod górkę łapał zadychr jak astmatyk :stuck_out_tongue:

Potem było Seicento „1.0” wtrysk bez wspomagania. Dzisiaj nie wiem jak ja mogłem nie mieć wspomagania :stuck_out_tongue: :stuck_out_tongue:

Dzisiaj najwiecej do pracy ubijam się Yariską. Może bardziej kobiecy, ale wystarcza. „jedynaczka” z LPG i około 350-380 km na jednym tankowaniu LPG, około 25-27 litrów robię.

Jak bym wygrał w Euro checkpoint xx to kupuje Bugatti, będę jeździć tylko do kościoła :joy: :joy: :joy:

Nie prawda, bo zależy czy jest abs, a ten w Europie stał się wymogiem dopiero w 2004r.

Czyli to dobre auta, że tyle wytrzymują.

Usterki naprawia się na bieżąco. Spróbuj jechać do warsztatu z zerwanym przegubem, czy zerwanym paskiem.

Dziwne stwierdzenie. Auto powinno tak samo hamować jak było nowe a przynajmniej bardzo zbliżone. Inaczej coś jest uszkodzone, opony zużyte itd.

Nie mam pytań, żeby nie umieć wyczuć tak rozbieżnych prędkości. Po za tym sam był na drodze? Jeszcze Ci powiedział może, że miał 3000 obr / min? HAHAAHa